niedziela, 31 maja 2015

Life on the Sunset Strip: Rozdział 3


ALLIE 



Z Santa Monica do Los Angeles International Airport było półtora godziny drogi. Mnie do dyspozycji została godzina, plus-minus 15 minut.
Złapałam pierwszy lepszy, jadący w tamtą stronę autobus i liczyłam na cud, że jednak się nie spóźnię. Nie obeszło się rzecz jasna bez korków.
Gdy w końcu dotarłam na lotnisko, pobiegłam jak najszybciej na miejsce, mając nadzieję, że Karolina jeszcze nie opuściła terenu lotniska. Nie było jej przy odprawie. Przy wyjściu też nie. Popadłam w lekką panikę. Skoro jej tu nie ma, musi być już w drodze do knajpy, w której miałyśmy się w razie czego spotkać. Uspokój się, Alice. Nic jej nie będzie. Na pewno żaden najarany gościu w ciemnych loczkach i lenonkach na nosie nie będzie próbował wyrwać jej z ręki walizki...
- Ej, co tu się dzieje do jasnej cholery?!- Podbiegłam do nich zdenerwowana. Obydwoje obwiedli mnie zdezorientowanymi spojrzeniami.
- Ala..? - Przyjaciółka popatrzyła na mnie niepewnie, po czym zaraz rzuciła mi się na szyję i wyściskałyśmy się mocno za te wszystkie lata.
- Kto to? - Spytałam po chwili, spoglądając kontem oka na nieznajomego, który wyglądał na nieco zakłopotanego w zaistniałej sytuacji.
- Kolega, chciał mi pomóc w niesieniu walizki.
- Kolega..?
- Można tak powiedzieć, poznaliśmy się chwilę temu. - Wyjaśniła. - Nazywa się...
- Hudson. Saul Hudson. - Uśmiechnął się czarująco spod burzy loków. - Ale znajomi mówią mi Slash.
- W takim razie wybacz, panie Slash. Myślałam, że... - Rzuciłam mu przepraszające spojrzenie.
- Luz blues. Też jadę w okolice Santa Monica, Sunset i tak dalej. A gdy zobaczyłem, że taka ładna dziewczyna męczy się z wielką walizą - Nieporadnie podrapał się po swojej bujnej czuprynie - nie mogłem stać bezczynnie.
Karolina uśmiechnęła się nieśmiało w jego stronę dziękując za komplement, ale nie wiem czy to zauważył, bo włosy zasłaniały mu co najmniej połowę pola widzenia.
- Może poszlibyśmy w trójkę do tego baru, o którym mi wcześniej mówiłaś? Co myślicie? - Spytała po chwili milczenia Karolina.
- Jasne! - Odparliśmy chórem.

*

15 minut później...


Przyjaźń cudowna więź, która potrafi złączyć ludzi na długie lata. Karolina i ja jesteśmy tego żywym przykładem. Mimo tego, że nie widziałyśmy się i nie rozmawiałyśmy (nie licząc listów) spory kawał czasu, po krótkim czasie złapałyśmy taki sam kontakt jak dawniej. Rozmawiałyśmy bardzo długo, opowiadałyśmy sobie o tym, co ostatnio nas spotkało, a nasz towarzysz słuchał uważnie i co chwilę coś od siebie wtrącał. Ogólnie rzecz biorąc, Slash okazał się nieco nieśmiałym, ale za to bardzo miłym facetem. I w dodatku  gra w zespole jako gitarzysta prowadzący! Razem ze swoimi kumplami tworzą Guns N'Roses, którego nie da się od tak zaszufladkować.  Zaprosił nas na jutrzejszą imprezę na plaży, którą z nimi organizuje.
- Weźcie ze sobą znajomych. Im nas więcej, tym będzie zabawniej.
Po spotkaniu Slash odprowadził nas aż pod sam dom (sam mieszkał tylko kilka ulic dalej) i życzył Karoli powodzenia ze zmianą strefy czasowej, zaklimatyzowaniem się i innymi pierdołami. Pożegnałyśmy się z nim, po czym oprowadziłam przyjaciółkę po moim skromnym, ale za to przytulnym mieszkanku. Co prawda nie było ono zbyt duże, ale wystarczające dla dwóch osób.
- Mam tylko jedno łóżko, więc będziemy musiały spać razem. - Oznajmiłam, gdy zaczęła rozglądać się po mini-sypialni.
- Za to małżeńskie. Już widzę te całonocne rozmowy, spychanie się z łóżka... - Uniosła jeden kącik ust do góry.
- Jak za starych dobrych czasów.
-... i bitwy na poduszki! - Wykrzyknęła i w tej samej chwili dostałam w twarz grubą, puchową poduszką.
-  Nie odpuszczę ci tego! - Odwdzięczyłam się jej wielką falą łaskotek.
Czułam jak powoli udziela mi się jej nastrój. Czasami miałam wrażenie, że jest lekiem na całe zło. Bez niej to nie było to samo. W końcu to ona była i jest moim największym wsparciem.
Zza pleców dobiegło mnie głośne ziewnięcie. Karolina była zmęczona tą długą podróżą, więc wcale nie zdziwiło mnie, że już zaraz potem spała wtulona w poduszkę. 
Sama postanowiłam się zdrzemnąć.
*

Zbudziło mnie głośne uderzanie łyżeczką o ścianki szklanki, którą przyjaciółka mieszała mrożoną kawę.
- O, wstałaś.
Zamrugałam z pięć razy, żeby przyzwyczaić oczy do światła wpadającego z okna.
Odpowiedziała na to szybkim uśmiechem i powróciła do poprzedniej czynności. Po chwili podała mi zimną szklankę, z jak się okazało przepysznym koktajlem.
- Nauczyli mnie na kursach. - Kiwnęłam głową, widząc mój zadowolony wyraz twarzy.
- Może wyszłybyśmy później na miasto? Pokazałabym ci to i owo...
- Pewnie! - Odpowiedziała bez wahania. Karolina uwielbiała odkrywać nowe miejsca. Jasne było to, że się zgodzi.
Nie czekając ani chwil, rozpakowała walizkę ze swoimi ciuszkami i razem upchnęłyśmy je gdzieś w szafie, po czym wybrała z nich obcisłą, białą koszulkę i krótkie dżinsowe spodenki. Kiedy właśnie brała prysznic, sprawnie przebrałam się w kremową koszulę, dżinsy i upięłam włosy w stylu lat 60- tych, a'la Brigitte Bardot.
Karolina wzięła jeszcze swój aparat i mogłyśmy wychodzić na podbój Los Angeles.
Los chciał, że mój dom znajdował się dobre dziewięć mil od Sunset Strip, więc znów trzeba było się spieszyć na przystanek autobusowy, żeby złapać jakikolwiek autobus. Zabawne, jestem tu już kilka lat, a nadal nie znam rozkładu jazdy tych cholernych busów, które zresztą i tak jeżdżą jak chcą. Z prostej przyczyny - takowy nie istniał, a przynajmniej nie był wywieszony na widok ewentualnych pasażerów. Kolejny minus tej miejscówki, zaraz po kręcących się nocą dziwek, dilerach chadzających ciemnymi uliczkami, czy pijaków, na których możesz się natknąć nawet w biały dzień. To i tak mało w porównaniu z samym Sunset. Po tak długim czasie przebywania tutaj, jestem już przyzwyczajona do różnorakich sytuacji.
Mimo tylu wad, uwielbiałam to miejsce i bycie tutaj. W powietrzu zawsze można było wyczuć ten charakterystyczny klimat Miasta Aniołów.
- A więc oto miejsce mojej pracy. - Wskazałam dłonią na Neon Angel. Dziewczyna rozglądając się badawczo weszła do środka.
- Czekaj, śliczna panienko... - Jeden z ochroniarzy złapał ją za rękę. - Dowodzik proszę pokazać.
- Ona jest ze mną. - Rzuciłam w jego kierunku, na co natychmiast ją przepuścił.
Zajęłyśmy pierwszy lepszy stolik i zamówiłyśmy po kolorowym drinku.
- A ty dzisiaj nie w pracy? - Spytała jakaś nowo zatrudniona kelnerka podająca nam kieliszki.
- Mam dzisiaj wolne. - Odparłam bez udawanej sympatii.
Po czym ta przytaknęła i zniknęła gdzieś w tłumie, naśladując mój krok, kręcąc przy tym swoim wielkim tyłkiem.
- Taka z ciebie lokalna gwiazda? - Blondynka uśmiechnęła się widząc to.

Pokręciłyśmy się jeszcze trochę po Sunset i najchętniej wróciłabym już do domu, ale przyjaciółka uprosiła mnie, żeby przejechać się jeszcze do Hollywood.
- Zobacz, Walt Disney! John Lennon! - Wykrzykiwała co chwilę na alei gwiazd. Moja reakcja  była taka sama, gdy pierwszy raz tu przyjechałam. W rzeczywistości to zwykłe gwiazdki z nazwiskami i dziedziną, w jakiej owa sława się "zasłużyła".
Aparat poszedł w ruch. Produkując dziesiątki obrazków, promieniała na tle późnego zachodu słońca. Fotografowanie to jedna z jej licznych pasji, którą dzieliła z ojcem. Pamiętam, że zawsze w ich domu przewalało się mnóstwo albumów, sprzętu fotograficznego czy lamp.
Wyciągnęłam z kieszeni fajka i odpaliłam. Moje uzależnienie od nikotyny pogłębiało się z każdym dniem.
Przyglądając się jej z zainteresowaniem, z przyjemnością wydmuchiwałam dym gdzieś w przestrzeń.
- Uśmiech! - I pstryk, błysk, dzieło gotowe.



*

Witam po baardzo długiej przerwie. Jeśli ktoś przez ten cały czas czekał na coś nowego, to przepraszam. Teraz rozdziały powinny pojawiać się częściej. ;)

niedziela, 3 maja 2015

Life on the Sunset Strip: Rozdział 2

ALLIE


Podeszłam do drzwi i uchyliwszy je powoli, znów ujrzałam tego samego, obrzydliwego kolesia. Teraz wyglądał jakby nieco łagodniej, miał zielone lub niebieskie oczy, blondorude, lekko podtapirowane włosy, a na jego twarzy gościł niepokój. Zabawnie kręcił głową we wszystkie strony i wiercił stopą dziurę w podłodze. Jakby się czymś niesamowicie denerwował.
- Nieźle wywijałaś. - Wydusił z siebie po kilku sekundach. Ekhm... co robiłam?
Chłopak znów łapczywie zawiesił na mnie wzrok, drapiąc się po swoich jasnych kudłach.
 Miałam już zamknąć mu drzwi tuż przed samym nosem, ale w ostatniej chwili zatrzymał je butem. Miałam ochotę zdmuchnąć mu z twarzy ten głupi uśmieszek.- Nie tak prędko. Mam coś dla ciebie.- Zza pleców wyjął jasno brzoskwiniową
różę, a raczej coś, co kiedyś nią było. Z trudem powstrzymałam się od śmiechu. Żeby zachować choć pozory powagi, z politowaniem w oczach wzięłam do ręki zwiędniętego łachazia i położyłam go na małej szafce, stojącej przy wejściu.
- To jak będzie?
- Sądziłeś, że masz u mnie jeszcze jakieś szanse? Zabawne. - Śmiech przejmował coraz większą kontrolę nad moim ciałem. Zakryłam usta dłonią, żeby nie dać tego po sobie poznać.
Chłopak zmarszczył brwi i chyba chciał rzucić jakąś chamską odzywkę, ale nie było mu to dane.
- Jakiś problem, Allie? - Odwróciłam się w lewo i zobaczyłam przy drzwiach łazienki szczupłego szatyna koło trzydziestki, którego dość często tutaj widywałam. - W razie czego, mogę zrobić porządek z kolegą. - Mówiąc to, uśmiechnął się do niego ironicznie i poruszył jedną brwią.
-  Nie, dzięki, naprawdę nie trzeba . - Odpowiedziałam najbardziej spokojnie , jak tylko potrafiłam. Nie chciałam nikogo angażować w tak nieistotne sprawy. Zresztą sama umiałam się go pozbyć.
- Tam siedzi mój przyjaciel, ten taki, co wygląda jak Keith Richards, widzisz?-  Nagle zmienił koncept. Wskazał palcem młodego bruneta siedzącego przy stoliku z jakąś krótkowłosą dziewczyną w luźnych ubraniach. Razem popalali skręty i pili czerwone wino, rozmawiając o czymś niezwykle fascynującym. Hej, czy to... Sophie! Skąd ona ich zna?- Przyjdź jak skończysz zmianę.- Dodał już bez większego entuzjazmu.
W sumie mogę się chyba przysiąść na dwie minuty. Powinien się później odczepić, nie?
Chwyciłam szybko niedużą torebkę z garderoby i ruszyłam gdyby nigdy nic w stronę stolika.
- O, Allie, jak miło cię widzieć! Siadaj! - Złapała mnie za rękę i pociągnęła tak mocno, że prawie upadłam na blat, ale ostatecznie wylądowałam na starym, poczciwym siedzeniu, obitym czerwoną skórą.
- Matko, ale ty jesteś najarana... - Z daleka można było wyczuć zarówno od niej jak i od czarnowłosego szczypiący w oczy zapach palonej marihuany.
W międzyczasie, natrętny rudzielec przysiadł z nietęgą miną obok swojego kumpla.
- Siema, piękna. Jestem Jeff... Ale mów mi Izzy. A to Axl.
- Ta, zdążyliśmy się już poznać...
- O, Jeffrey! Nasza piosenka! - Zawołała głośno Sophie, gdy rozbrzmiały pierwsze dźwięki Hard To Say I'm Sorry i wyciągnęła bruneta na parkiet. Ten nie protestował i grzecznie powędrował za nią. A już chwilę później oboje wśród innych par obejmowali się, poruszając  w rytm muzyki. Myślałam, że zaraz zwymiotuję, nie miałam teraz nastroju na takie urocze obrazki. Mojemu towarzyszowi widocznie też niespecjalnie się to udzieliło. Siedział bez wyrazu rozmyślając nad czymś ze wzrokiem wbitym w szklaneczkę od whiskey.
Nic tu po mnie.

*

Kilka dni później...

No i to rozumiem, wreszcie wyspałam się jak cywilizowany człowiek. Przetarłam oczy i dość żwawo powędrowałam pod prysznic.
Gdy wróciłam, włączyłam małe radyjko stojące na stole. Słysząc My Generation, podkręciłam głośność i w samym ręczniku zaczęłam wesoło podrygiwać. Byłam w tak dobrym humorze, że nie obchodził mnie nawet fakt, że wścibscy sąsiedzi z naprzeciwka mogą mnie zobaczyć.
Usiadłam przy stole z kanapkami z twarożkiem i szczypiorkiem oraz waniliowym latte. To był poranek idealny. Ten z tych, których od dawna mi brakowało.
Z przyjemnością wcinałam pyszne śniadanie, ale coś nie dawało mi spokoju, jakbym o czymś zapomniała. Pewnie tylko mi się zdaje. Ostatnio nie miałam chwili odpoczynku ani czasu na przyjemności. Teraz gdy nadszedł ten wyczekiwany moment, moja podświadomość nie przyjmuje tego do wiadomości. Tak, z pewnością tak jest...
KAROLINA!